sobota, 20 sierpnia 2016

Od Kettri do Craziego

Las. Noc. Mrok…
Biegłam, a on obok mnie. Jak zwykle nie udolnie i głośno. Nagle potknął się i przewrócił.
- Wstawaj! – krzyknęłam, łapiąc go za kark i zrywając do ponownego biegu. – Z życiem jeśli chcesz żyć! – dodałam jeszcze bardziej przyśpieszając.
Wtem usłyszeliśmy ich wycie. Przeraźliwe, żądne krwi wycie.
- Nie damy rady! Dopadną nas! – zawołał z trudem.
- Zamknij się i biegnij!
Byliśmy już niedaleko, jeszcze tylko troszkę i… Jest! Las nagle się skończył, a my znaleźliśmy się na sporej polanie. Zatrzymałam się, a on obok mnie. Łapy mu drżały gdy łapał łapczywie powietrze, stojąc ze spuszczoną głową.
- Co teraz..? – wysapał, zerkając na mnie.
Widziałam, że był wyczerpany, ja zresztą też, ale miałam jeszcze na tyle sił aby walczyć.
- Uciekasz dalej. Ja zostaję i je zabijam. – odparłam tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Kettria, nie dasz im rady…
- Wątpisz we mnie? – zapytałam, unosząc jedną brew.
- Nie ale…
- W takim razie nie ma problemu. – przerwałam mu i spojrzałam w stronę lasu. – Zaraz tu będą. Uciekaj.
- Nie, nie mogę! – patrzył na mnie błagalnie.
- Ty i te twoje durne zasady! Wiej, bo zaraz tu będą!
- Zginiesz!
- Nie wydurniaj się Erin! Nic mi nie będzie! Wiej do cholery! – mówiłam zdenerwowana.
- Proszę… - szepnął.
- Uciekaj. Niedaleko jest rzeka, wskocz do niej, one nie potrafią pływać. I nie wracaj tu, nie ważne co by się działo. Uciekaj!
Patrzył mi przez jakiś czas w oczy, a potem potrząsną głową, obrócił się i uciekł. Zostałam sama. Przybrałam pozycję bojową i w bezruchy czekałam na moich przeciwników. Zbliżali się, czułam to.
- No proszę, Shiru, znowu się spotykamy… - odezwał się głębokim głosem stwór przypominający nieco połączenie niedźwiedzia z wilkiem, wychodząc z pomiędzy drzew.
- Też się cieszę, że cie widzę. – odparłam z przekąsem.
- To jak? Zaczynamy? Wiem, że nie lubisz długich wstępów. – stwór uśmiechnął się paskudnie, ukazując swoje wielkie kły.
- Nic o mnie nie wiesz.
- Możliwe, ale wiem, że to ja wygram.
- Zbytnia pewność siebie cię w końcu zgubi Derro. – odparłam i zaraz potem użyłam telekinezy. Sporej wielkości głaz uniósł się z ziemi, a następnie pomknął w jego stronę, jednak bestia odbiła go bez większego trudu.
- Musisz się bardziej postarać aby mnie za… - urwał, bo w tym samym czasie przywołałam imię burzy, a zaraz potem imię pioruna, który z ogłuszającym grzmotem przywalił w stwora.
Zachwiałam się, gdy zakręciło mi się w głowie, a przed oczami zatańczyły mi mroczki. Przywołanie burzy z kilkunastu kilometrów to spory wysiłek, a ja i tak byłam już osłabiona. Jak przez mgłę widziałam jak się palił, choć zginął od razu.
Niestety nie był to koniec. Wiedziałam, że gdzieś w lesie czają się Gońcy. Musiałam ich odnaleźć i zlikwidować zanim będzie za późno. Chwiejnym krokiem ruszyłam przed siebie, wpierw upewniając się, że Derro zginął.
Szybko poszło - pomyślałam, przechodząc obok jego ciała. W lesie kryło się trzech Gońców. Istoty o długich, chudych łapach i smukłych ciałach, przypominające dobermany, choć momentami i gepardy. Ich długie pyski były pełne krótkich, ostrych jak brzytwa zębów, którymi raniły swe ofiary.
Szłam powoli ale ból głowy, który z każdą chwila się nasilał, wcale nie pomagał w koncentracji. Nagle, cichy dźwięk po prawej. On tam był. Jeden z Gońców. Wyszeptałam imię drzewa i posłużyłam się jego gałęzią, oplątując nią szyję Gońca i podnosząc go do góry.
Jeszcze dwa – odliczałam w myślach. Ruszyłam w stronę sporego głazu - za nim chował się kolejny przeciwnik. Podeszłam najbliżej jak mogłam, a potem skupiłam się na umyśle Gońca. W jego umyśle wytworzyłam bardzo silny lęk. Stworzenie zaczęło skomleć i uciekać, a w pewnym momencie padło martwe na ziemię.
Atak serca. Wiem, dość okrutna śmierć ale to było pierwsze, co mi przyszło do głowy.
- Dobra… Jak myślisz, gdzie się chowa? Wątpię. Może tam? No tak… Co ja bym bez ciebie zrobiła… - mamrotałam cicho pod nosem, zmuszając się do ostatniego wysiłku.
Próbowałam zlokalizować kolejny umysł,  i choć mi się to udało, to byłam zbyt słaba aby wytworzyć w nim lęk. Zamiast tego, po porostu skoczyłam w tamtym kierunku i przewróciłam go, jednocześnie dusząc.
Wtem dotarło do mnie kilka rzeczy.
Pierwsza. Istota którą właśnie dusiłam, wcale nie była Gońcem.
Druga. Miałam wrażenie, że już kiedyś byłam w tym umyśle, przynajmniej przez chwilę.
Trzecia. Stworzenie na którym siedziałam było dość duże, białe i zamiast twarzy miało… czerwoną czaszkę.
- Crazy… - wydusiłam, szczerze zaskoczona.
- Du… isz… m..e… - wycharczał, a ja zdałam sobie sprawę, że wciąż go duszę.
- Sorry. – mruknęłam, puszczając go, a zaraz potem schodząc z niego.
Byłam niemal pewna, że gdyby nie fakt, że nie posiadał jako tako twarzy, a w tym oczu, to teraz patrzył na mnie krzywo, próbując wyrównać oddech. Prawdę mówiąc nie obchodziło mnie to i nie zamierzałam się tłumaczyć ze swoich odruchów.
Zobaczyłam jak otwiera usta chcąc się odezwać, ale nagle przez moje ciało przeszedł lodowaty dreszcz.
- Nie… Tylko nie to… - jęknęłam, a ostatnie co pamiętam, to ciemność, oraz to, że zaczęłam upadać.

<Crazy?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz